Ubiegły weekend spędziłam w Sibiu. Pojechałam tam na zaproszenie festiwalu teatralnego. Miałam dla siebie dużo wolnego czasu, który w całości poświęcałam spacerom, posiłkom i tańcom. Tak, tańczyłam każdego wieczoru. Mega wyczerpujący, ale niezwykle pozytywny czas.
Rumunia jest krajem cudownym. Klimat jest niezwykle przyjazny, ludzie sympatyczni i bardzo mili. Uliczki z kocimi łbami, kolorowe kamieniczki i tajemnicze, magiczne podwórka. Uśmiechnięci autochtoni, umorusane dzieciaki i otwarci Cyganie..... Było ich sporo. W mieście zostali Ci najbogatsi. Podpatrzyłyśmy z koleżanką jak na wagę u pobliskiego jubilera On kupował dla Niej łańcuchy i kolczyki. Ona w tradycyjnym stroju z długim warkoczem, On w czarnej kamizelce i czarnym, dużym, pięknym kapeluszu...
Na deptaku tętniło życie od samego rana. Kelnerzy obsługiwali licznych gości. Na stołach pojawiały się zupy, mięsa, sałaty i polenta. Muszę przyznać, że łosoś był dla mnie rozczarowaniem. Dostałam dwa kawałki mrożonego łososia w dziwnej panierce, pod którą dodatkowo był też dziwny sos... Mrożonka z supermarketu. No cóż, do tego dania warzywa też z mrożonki... W kraju, gdzie pomidory, ogórki, papryki są tak pyszne! Lepsze niż z mojego targowiska. Zupy rekompensowały wszystko. Krem z pomidorów, jarzynowa, rosół. Polenta podawana na różne sposoby. Najczęściej jako danie główne z kozim serem, z sadzonym jajkiem, czy zapiekana z bryndzą. Do tego rumuńskie domowe białe wino, oczywiście wymieszane z wodą. Albo to z okienka :) Ładne, babuszka sprzedająca winko z okienka....
A na gorące dni super prosty patent. Półlitrowy dzbanek z kawałkami cytryny, lodem i szczyptą cukru - lemoniada!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz